O Patryku Vedze można mówić wszystko, ale na pewno nie można mu odmówić pomysłowości w sposobie zarabiania pieniędzy. Jako twórca zdążył przyzwyczaić nas do łapania się popularnych tematów i robienia z nich na szybko filmów wątpliwej jakości. Jedni powiedzą, że to geniusz, który bawi się kinem eksploatacji i wprowadza jego elementy na nasz rodzimy ogródek. Inni zaś, że to człowiek z wybujałym ego, dla którego przeciętny polski widz to bydło, które łyknie wszystko co wypuści. Ja jestem gdzieś pośrodku tego wszystkiego, bo chodź jego filmy wzbudzają we mnie w większości negatywne emocje to nie mogę powiedzieć, że są to filmy nudne, które źle się ogląda. Według mnie fenomen kina vegowskiego (określenie, które zasłyszałem podczas jednej z rozmów na uczelni) tkwi w tym, że nikt nie był na tyle odważny by zrobić dobry film bazujący na tych elementach naszym kraju. Ludzie potrzebują pustej rozrywki, mało ambitnego kina, które oderwie ich od rzeczywistości, więc chwytają się tego co mają. Dlatego kiedy usłyszałem, że nowy film Patryka Vegi „Bad Boy” trafi na Netflix’a, nie mogłem przejść obok niego obojętnie.
Film opowiada nam historie dwóch barci: Piotra i Pawła Zawrotnych, których życie zmieniło zabójstwo ojca - alkoholika i miejscowego kibola. Jednak po 15 latach od tego wydarzenia los znowu połączy ich drogi. Piotr (w tej roli Maciej Stuhr) wstąpił do policji, a Paweł (Antoni Królikowski) do gangu „kanibali” – zrzeszającej kiboli miejscowego klubu piłkarskiego „Unia”. Tak Vega przedstawia nam fabułę swojego nowego dzieła.
Historia jak sami zdążyliście zauważyć nie jest w cale pomysłowa i każdy kto w swoim życiu obejrzał chociaż z dwa filmy akcji wie dokąd to wszystko prowadzi. Vega wiedzie widza, jak po sznurku, przez sprawdzone schematy, co jakiś czas wrzucając scenę bójki, kilka przekleństw i jakąś wyrwaną z kontekstu sytuacje która będzie dobrze wyglądała w zwiastunie promującym film. Dostarcza nam po raz kolejny tą samą opowieść „od zera do gangstera”, tylko z kilkoma nowymi twarzami. Jeżeli już o tym mówimy to warto wspomnieć coś o aktorach. Antoni Królikowski, Katarzyna Zawadzka i Maciej Stuhr wypadają źle, żeby nie powiedzieć okropnie, ale postawię się tu w roli adwokata diabła i powiem, że z takimi dialogami to nawet Al Pacino nie dałby sobie rady. Ich postacie są tak źle napisane (pomijam fakt, że Stuhr gra tutaj dwudziestodziewięciolatka), że w pewnym momencie nie wierzyłem w to co widzę (to chyba efekty kręcenia 3 filmów w ciągu roku). Oczywiście jak na nowy film Vegi przystało nie mogło w nim zabraknąć Andrzeja Grabowskiego, który po raz enty odgrywa tą samą rolę gliniarza po przejściach, a jego wątek z Małgorzatą Kożuchowską jest tak kiepsko napisany, że może on służyć jako przestroga dla przyszłych scenarzystów.
Kolejną rzeczą, na której chciałbym się skupić jest montaż. Film ogląda się po prostu koszmarnie. Odnosiłem wrażenie, że Vega chyba tak bardzo chciał obciąć koszty, że dał to do zmontowania jakiemuś chłopaczkowi za 20 zł. Serio to już nawet ja po dziesięciu godzinach na Resolve (xd) byłbym w stanie zrobić to lepiej. Dźwięk oczywiście jak zawsze u Vegi jest kompletnie zepsuty. Często postacie mruczą sobie coś pod nosem, a w tym wszystkim króluje chyba postać „Twardego” granego przez Piotra Stramowskiego, którego w ogóle nie mogłem zrozumieć.
Nic tutaj nie działa, wszystko jest zrobione po najmniejszej linii oporu w myśl zasady: „im taniej, tym lepiej, a naród i tak to kupi”. Ten film jest po prostu tak zły, że jedyne co dostarcza to wściekłości, że ktoś dał na to coś pieniądze. Naprawdę szkoda waszego czasu.