niedziela, 20 września 2020

La ragazza che sapeva troppo (1963)


Mario Bava na przestrzeni lat zdążył zapisać się wielkimi literami w historii kinematografii nie tylko za sprawą swoich genialnych gotyckich horrorów, ale także dzięki stworzeniu nowego nurtu w włoskim kinie grozy. Giallo (z wł. żółty), bo tak ów nurt się nazywa, to krwawe thrillery/kryminały, którą swoją nazwę zawdzięczają książką kryminalnym, często posiadającym żółtą okładkę. Dzieła te zazwyczaj opowiadają o osobach, które znalazły się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie, a cała fabuła prowadzi widza w napięciu do przewrotnego finału. Charakterystycznym elementem dla tego nurtu są chociażby czarne skórzane rękawiczki, krwawe zabójstwa i duża ilość golizny. Dziś giallo praktycznie nie istnieje, zostało wyparte w latach 80. tych, przez swojego duchowego spadkobiercę - slasher. „La ragazza che sapeva troppo” z 1963 roku to dzieło będące prekursorem tegoż jakże ciekawego podgatunku, nad którym dzisiaj chciałbym się pochylić.

Nora Davis, jak przedstawia ją sam narrator, to młoda, pełna życia, romantyczna dziewczyna, szukająca ucieczki od rzeczywistości w książkach kryminalnych. Zmierza do Rzymu w celu odwiedzenia starej przyjaciółki rodziny  - Pani Ethel. Na miejscu kobietę czeka jednak niemiła niespodzianka. Nie dość, że wieczorem po przybyciu Nory, jej przyjaciółka umiera, to szukającą pomocy kobietę napada mężczyzna, który kradnie jej torebkę. Będąc cały czas pod wpływem ogromnego szoku dziewczyna mdleję. Przebudzając się w środku nocy jest świadkiem morderstwa, jednak rano nikt nie chce jej w to uwierzyć. Nora nie przestaje i stara się udowodnić wszystkim, że nie oszalała, a cała sytuacja rzeczywiście miała miejsce.

W swoim filmie Bava serwuje nam triki znane z jego późniejszych produkcji, dlatego każdego fana włoskiego mistrza grozy nie zaskoczy w tym dziele zupełnie nic. Reżyser prowadzi widza jak po sznurku, nie zważając na absurdy prezentowanej historii. Powiedzieć, że film jest nierówny, to jakby nie powiedzieć nic. Czasem uśmiechniemy się z politowaniem widząc dziwne zachowania bohaterów i słysząc ich wytłumaczenia, a czasem wciśnięci w fotel będziemy zaglądać zza plecy bohaterki sprawdzając czy nie czyha za nią morderca. W obrazie Bavy widać jak na dłoni inspiracje „Oknem na podwórze” Hitchcocka; jednak, w tym szaleństwie jest metoda sprawiająca, że jego dzieło ogląda się naprawdę świetnie. „La ragazza che sapeva troppo” to godny prekursor giallo, któremu lata dodały tylko uroku. Niestety, ówczesna publiczność nie była podobnego zdania, bo choć Monthly Film Bulletin określił go mianem „znośnie głupiego, ale całkiem przyjemnego thrillera”,  to w czasie swojego otwarcia film okazał się wielką klapą, nie pokrywając nawet kosztów produkcji. To samo pismo napisało także o Bavie: „zawsze lepszy kamerzysta niż reżyser, nie ma zdolności Riccardo Fredy do robienia zasługi z kliszy i często wydaje się raczej niezadowolony ze swojej skomplikowanej fabuły, która jest wypełniona po brzegi fałszywymi tropami, czającymi się cieniami i złowrogimi wydarzeniami znanymi z thrillerów”. Sam reżyser przyzna po latach w jednym z wywiadów, że uważał swoje dzieło za zbyt absurdalne.

Abstrahując od wydarzeń około filmowych warto pochwalić dzieło włoskiego mistrza grozy za warstwę audiowizualną i choć wyżej wspomniałem o zdjęciach, to na duże brawa zasługują panowie Roberto Nicolosi i Les Baxter. Obaj odpowiedzialni za muzykę zrobili wszystko, by film hipnotyzował od samego początku. Wszystkie piosenki mają w sobie mały vibe z kina noir, co genialnie komponuje się z całą historią (prawdopodobnie Bava zmierzał w stronę tego gatunku dodając co jakiś czas komentarz narratora z offu). Jeżeli chodzi o montaż, to Mario Serandrei, również nie zawodzi, budując  napięcie i zwodząc co jakiś czas widza różnymi sztuczkami. Z aktorstwem natomiast jest zupełnie inna historia, bo choć wcielająca się w główną rolę Letícia Román sprawdza się w swojej roli zaskakująco nieźle, to towarzyszący jej John Saxon, przy całym szacunku, wypada kiepsko, operuje dwoma emocjami, a moment, w którym pojawia się na ekranie automatycznie rujnuje całe napięcie. Można odnieść wrażenie jakby grał tam za karę, bo choć twórcy na plakatach reklamujących film usilnie próbują nam wmówić, że jego postać jest ważna, to w konsekwencji nie wnosi do filmu nic, oprócz kiepskiego i momentami komicznego wątku miłosnego, który można spokojnie przewinąć.

W mojej ocenie „La ragazza che sapeva troppo” pomimo swoich wad dalej sprawdza się w roli lekkiego thrillera, będącego jednocześnie prekursorem jednego z moich ulubionych podgatunków kina eksploatacji. Jednak pomimo stworzenia nowego nurtu, nie można mu także odmówić bycia inspiracją dla takich twórców jak chociażby Michelangelo Antonioni, który w swoim „Powiększeniu” kieruje się podobnymi sztuczkami fabularnymi, jakimi już w 1963 roku posługiwał się Bava. Inna sprawa, że Antonioni zrobił to o wiele lepiej. Kontynuując jednak mój wywód, film Bavy dziś jest już zapomniany, a przynajmniej często pomijany w różnorakich rankingach, a szkoda, bo po tylu latach dalej świetnie sprawdza się w swojej roli. Fakt, jedni z was nie dostrzegą w nim nic, oprócz masy kliszy i tanich sztuczek, ale inni na pewno nie pożałują swojej decyzji  i może nawet zachwycą się początkami włoskiej eksploatacji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz