O sprawie Tomka Komendy słyszała cała Polska. Niesłusznie skazany za zabójstwo i gwałt, którego nie popełnił spędził w więzieniu 18 lat. Ta historia o miłości, wytrwałości i wierze w sprawiedliwość napisała się sama, dlatego nic dziwnego, że kilka lat po zakończeniu męki Komendy zdecydowano o przeniesieniu jego losów na srebrny ekran. TVN i PISF zajęli się produkcją, a stosunkowo młody reżyser Jan Holoubek („Rojst”) dostał szansę na pokazanie szerszej publiczności swojego kunsztu.
Skoro temat ciekawy, to i mnie nie mogło zabraknąć na sali kinowej, dlatego czym prędzej po premierze udałem się na pokaz. Jak im to wyszło? Zapraszam do lektury.
Film jak wyżej wspomniałem opowiada historię Tomasza Komendy, śledzimy jego losy od 1997 roku, przez aresztowanie, niesłuszne skazanie i wyjście w 2018 roku. Poznajemy jego rodzinę, pracę, kulisy przesłuchań, relacje z współwięźniami, a także działania policjanta i prokuratorów prowadzących do jego finalnego uwolnienia. To tyle jeżeli chodzi o fabułę. Tyle i aż tyle chciałoby się powiedzieć, bo historię Tomka Komendy zna praktycznie każdy w naszym kraju.
Wspomniany przeze mnie wyżej reżyser tego dzieła – Jan Holoubek, według mnie nie sprawdził się dobrze w tej roli. Film ma za nic chronologie, dlatego skacze po różnych wydarzeniach raz dając znaczniki czasowe, gdzie i kiedy dzieje się dana rzecz, a czasem po prostu każe nam się domyślić w jakim momencie się znajdujemy. Nie przeszkadza to przez pierwszą połowę filmu, ale kiedy dostajemy wątek policjanta rozwiązującego na nowo sprawę Komendy, to wtedy ten zabieg zaczyna mocno przeszkadzać. Coś co ma sens w serialach niekoniecznie dobrze sprawdzi się na dużym ekranie i tu właśnie tkwi problem Holoubka jako reżysera serialowego. Twórca nie potrafi pozbyć się swoich nawyków z telewizyjnych produkcji sprawiając, że przez cały seans czułem się jakbym oglądał kolejny tasiemiec od TVN’u. Ogólnie cały obraz sprawia wrażenie jakby ktoś powycinał z dziewięciogodzinnego serialu najciekawsze momenty i skleił je w film, a szkoda, bo był spory potencjał. Kolejną sprawą ważną wspomnienia jest przedmiotowe traktowanie dziewczyny, o której zabójstwo oskarżony był Komenda. Nie zrozumcie mnie źle jestem ostatnim człowiekiem, który ma coś przeciwko przemocy w filmie, ale scena gwałtu pokazana tutaj jest po prostu niesmaczna. Dziewczyna nie żyje, a sama sprawa jeszcze nie została wyjaśniona, więc wydaje mi się, że twórcy mogli sobie tą scenę po prostu darować, nawet z szacunku dla rodziny zmarłej. Odmienne zdanie mam o scenach w więzieniu, które zostały nakręcony w najbezpieczniejszy sposób jak się tylko da, w konsekwencji nie oddaje to nawet po części tego, co spotkało Komendę w więzieniu. Żałuję również, że twórcy nie pokusili się na rozbudowanie wątku policjanta Remigiusz Korejwo, który rozwiązywał na nowo całą sprawę, bo wydaje mi się, że cała jego historia potraktowana jest w całym filmie bardzo po łebkach. Nagle coś odkrywa, trzy rozmowy i pyk, Tomek wychodzi na wolność. Można to było zupełnie inaczej rozegrać, ale chyba czas na to nie pozwolił.
Na pochwałę natomiast zasługuje aktorstwo, które oprócz oczywiście samej historii, jest warte wybrania się na ten sens. Odtwórca głównej roli – Piotr Trojan bardzo dobrze poradził sobie z powierzonym mu zadaniem. Jego mimika mówi więcej niż tysiąc słów, a to w jaki sposób prowadzi swoją postać jest po prostu genialne. Filmowy Tomek pomimo cierpienia i bólu jaki przeżył wciąż ma w sobie tego poczciwego, niewinnego chłopaka jakim był, gdy wchodził do zakładu, a końcowa scena i jego reakcja jest po prostu mistrzostwem samym w sobie. Oprócz Trojana doskonale w swojej roli poradziła sobie Agata Kulesza, grająca tutaj matkę Komendy. Jej postać to silna kobieta, będąca wsparciem dla swojego syna, a także ciągle wierząca w jego niewinność. Patrząc na grę Kuleszy możemy poczuć ból jej bohaterki, a także miłość jaką darzy swojego syna. Oprócz tej dwójki na ekranie zobaczymy jeszcze Jana Frycza w roli „Starego”, który w więziennym świecie jest jedną z niewielu osób, które okazują Tomkowi jakąś sympatię, a także Dariusza Chojnackiego jako wspomnianego wyżej policjanta rozwiązującego na nowo sprawę Komendy.
Zdjęciowo film wypada dosyć nierówno, nie podzielam entuzjazmu dla Bartłomieja Kaczmarka, bo choć jego praca jest momentami dobra, to przez większość czasu przypomina tanią serialową produkcje, a nie pełnometrażowy film. Dla odmiany muzyka wypada nieźle, według mnie twórcy bardzo dobrze odtworzyli realia przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, a największą w tym rolę mieli właśnie Colin Stetson („Dziedzictwo. Hereditary”), a także Sarah Neufeld - odpowiadający za warstwę audio.
Jednak pomimo swoich wad film nadal potrafi trzymać w napięciu i raczej jest to zasługa samej historii, a nie reżysera, która potrafi wycisnąć łzy u widza. Po obejrzeniu dzieła Pana Holoubka na usta ciśnie się zdanie: „gdzie jest prawo i sprawiedliwość?” na co szybko odpowiada nam Kazik na napisach końcowych. „25 lat niewinności” to w żadnym wypadku film wybitny, ale ukazujący patologię w najwyższych organach państwa oraz piekło ofiary systemu. Czy warto się na niego wybrać? Mimo wszystko myślę, że tak, film trwa dwie godziny, które mijają bardzo szybko, ale przez ten krótki czas potrafią dostarczyć nam masę wrażeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz