poniedziałek, 28 grudnia 2020

Świąteczne zło (1980)


Czy jest coś lepszego na święta jak film o czerwonym grubasie rozdającym prezenty  grzecznym dzieciom? To pytanie retoryczne, nie musicie odpowiadać, wiem, że Kevin jest lepszy, ale załóżmy na chwilę, że w tym roku Macaulay Culkin jednak zdecyduje się polecieć ze swoją rodziną do Paryża, co wtedy? Wtedy polecam wam obejrzeć jakiś świąteczny horror, a najlepiej slasher z Mikołajem w roli głównej. Pewnie pomyślicie teraz - Będzie nam polecał „Silent Night, Deadly Night” . Nic bardziej mylnego, chociaż jeżeli nie znacie tego tytułu, to polecam go nadrobić, dziś za to przygotowałem dla was „Świąteczne zło” znane także jako „You Better Watch Out” z 1980 roku.

Film jak każdy świąteczny slasher rozpoczyna się od retrospekcji naszego głównego bohatera, który nie chce uwierzyć, że Święty Mikołaj nie istnieje, więc podgląda go, gdy ten podkłada prezenty pod choinką. Szybko jednak orientuje się, że Mikołaja bardziej od ciastek i szklanki ciepłego mleka interesuje się jego matką, a w zasadzie jej noga (której mizianie reżyser każe nam oglądać). Dzieciak jest przerażony wbiega do swojego pokoju i niszczy szklaną kulę. Przenosimy się wtedy do teraźniejszości, gdzie poznajemy naszego głównego bohatera w wersji adult. Zbliżają się święta, Harry Stadling jest dość ekscentrycznym pracownikiem fabryki zabawek, a w zasadzie jej kierownikiem(?), znaczy po prostu koordynuje pracę na hali. W wolnych chwilach natomiast biega po dachach budynków i podgląda dzieci przez lornetkę i opisuje, które z nich zasługuje na prezent, a które nie. Ogólnie to koleś po akcji z dzieciństwa ma jakieś rozdwojenie jaźni i ubzdurał sobie, że jest Świętym Mikołajem. Kilka dni później kradnie z fabryki zabawki, maluje sanie z reniferami na swojej furgonetce, ubiera czerwone szaty, przykleja sztuczną brodę i wyrusza w miasto bawić się w psychopatycznego Robin Hooda.


Tak z grubsza przedstawia nam się fabuła tego dzieła, ot zwykły slasher z świątecznymi akcentami. Harry jeździ po mieście, rozdaje prezenty i rzuca co jakiś czas wesołe „Merry Christmas”, a kiedy tego nie robi to wybija oczy niegrzecznych dorosłych małymi żołnierzykami albo testuje wytrzymałość swojej siekiery na ich głowach. Jednak wbrew pozorom te sceny są raczej chorą odskocznią od fabuły, a nie jej główną częścią. Twórcy bowiem trochę bardziej skupili się na opowiadanej historii. Nie jest ona jakaś wybitna, ale szczerze powiedziawszy, pomimo umiarkowanego rozlewu krwi ogląda się to całkiem przyjemnie. Seans nie męczy, a wręcz sprawia dziwną przyjemność, przynajmniej dla mnie jest to takie świąteczne guilty pleasure. Żałuje jedynie, że Pan Jackson nie pokusił się pójść na całość i wykorzystać początkowy wątek z Mikołajem – zwyrolem albo chociaż jakoś bardziej wyeksponować konflikt Harry’ego z bratem. Zamiast tego Lewis nieźle buduje napięcie, tylko po to, żebyśmy na końcu zobaczyli scenę z duszeniem i marny pościg rodem z W11. Szkoda, bo był potencjał, ale no mleko już się rozlało, a ciasteczka zjadły.


Aktorsko film wywołuje co najwyżej uśmiech politowania. Odtwórca głównej roli Brandon Maggart przez pierwszą godzinę gra z jedną emocją na twarzy, ogólnie wygląda to tak jakby przegrał z reżyserem jakiś zakład i teraz musiał zagrać w jego filmie. Wszystko zmienia się, gdy założy kostium Mikołaja, wtedy nawet możemy dostrzec w jego postaci trochę charyzmy, a jego świąteczne okrzyki są po prostu świetne. Jednak jeżeli ktoś oczekuje od tanich slasherów z lat 80 tych czegoś więcej, to powinien trzymać się od tego gatunku z daleka.

Szczerze mówiąc spodziewałem się tragedii, jednak nie było aż tak źle, jak myślałem. Było kilka ciekawych scen, a cały film zleciał mi całkiem szybko, historia mnie wciągnęła i nawet uśmiechnąłem się parę razy. Przecież to slasher z Mikołajem w roli głównej, co mogło pójść źle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz